sobota, 21 września 2013

Kto się boi silnych regionów

Nie milkną oskarżenia padające pod adresem wielu śląskich organizacji. Urosło nam w ciągu ostatnich paru lat grono ludzi napiętnowanych- rzadko słusznie- jako "śląscy separatyści", a takimi osobami jak Jerzy Gorzelik czy Peter Langer niemal straszy się w Warszawie dzieci na dobranoc. Co się stało, że mówienie o Autonomii dla Śląska jest pokazywane jako działalność co najmniej wywrotowa, a podobne żądania innych zakątków Polski są tłamszone ze wściekłą nienawiścią?

Nie od dziś wiadomo, że państwo silne jest przede wszystkim obywatelem. Obywatelem, który bierze przyszłość swoją, swojej rodziny, swojej okolicy we własne ręce. Obywatelem świadomym tego, kim jest, skąd pochodzi i jakie więzi łączą go z miejscem, w którym mieszka. Obywatelem dumnym z kultury i gospodarki lokalnej, a od takiej przecież zaczyna się wielka kultura i gospodarka państwowa. Dlaczego więc sporej, kilkumilionowej grupie, jaką stanowią Ślązacy, odmawia się prawa do gospodarowania swoim regionem przez autonomię? Dlaczego robi się to pozostałym grupom etnicznym w kraju?

Przez całe wieki Śląsk był ostoją silnej, bardzo samodzielnej gospodarki- od czasów piastowskich, przez czeskie, austriackie i niemieckie, aż po II Rzeczpospolitą. Siły tutejszego przemysłu nie łamaly kryzysy ni wojny. Ale powiedzmy sobie szczerze: od nastania komunizmu po dzień dzisiejszy Śląsk nie jest traktowany jak REGION, ale OBSZAR OKUPOWANY. I nie dotyczy to tylko Śląska.

Niestety, wzmocnienie samodzielności regionów i ustanowienie prawdziwej samorządności w Polsce, a nie takiej, którą w razie potrzeby rządzących można ograniczyć, złamałoby monopol wąskiej grupy "nowej elity"- czyli warstw rządzących. I tutaj naprawdę nie ma rozróżnienia na partie polityczne. Miliony spływają do stolicy strumieniami i ŻADEN gabinet po roku 1989- zdawałoby się, roku przełomowym- nie ruszył tej sprawy palcem. Więcej. Nie tknął kijem.

Jestem Polakiem, ale też Ślązakiem. Mam prawo oczekiwać, że pieniądze moje i tutejszej ludności zostaną przy niej. Takie samo prawo ma Kaszub, Hucuł, Kujawiak i każdy inny mieszkaniec Polski. Mam prawo oczekiwać wspierania prawdziwej kultury lokalnej, a nie tej discosieczki, jaką serwuje nam Pewne Lokalne Radio. Mam prawo oczekiwać rozwoju gospodarki miejscowej, a nie zamykania kopalń i hut, gdy wcale nie generują tych niebotycznych strat, o których się mówi, a o których w środowisku górników, hutników i innych grup zawodowych wiadomo, że są nieprawdą.

Patrioci lokalni są zagrożeniem dla układu, który dosłownie zamarzł w Polsce i wcale nie pcha jej do przodu. Może któryś pan minister kupi sobie nowego mercedesa, ale czy to przyniesie faktyczny wzrost gospodarczy? Czy dzięki temu Śląsk, region zwany niegdyś Perłą w Koronie, nabierze dawnego splendoru?

Ale już niedługo. Nasz region się obudził, oczy otwiera Pomorze, a nawet Wielkopolska. Oddolna praca wielu osób oddanych faktycznie swoim Małym Ojczyznom przynosi efekty, pomimo kłód rzucanych pod nogi. Ta kula śniegowa, nazywana Społeczeństwem Obywatelskim, powoli toczy się z góry i nabiera rozpędu. Byle naprzód, byle dalej.


poniedziałek, 16 września 2013

Głowy z powrotem w chmury!

Długo milczałem, jak na mój słowotok. Mam nadzieję wpisywać swoje bazgroły częściej. Dziś chciałbym napisać o czymś, co daje się niestety coraz częściej zauważyć w skali makro i mikro: o jakimś cholernym letargu, w jaki popadamy.

Wszyscy mamy marzenia. Większe, mniejsze, ambitniejsze, prostsze, bardziej lub mniej realne. Jednak coraz mniejsza grupa ludzi próbuje je urzeczywistniać. Wymówki są różne: a że szkoda czasu, bo to tylko takie "bajanie", bo pieniądze się zmarnuje, bo się opinię sobie zepsuje. Czym? Realizowaniem siebie?

Marzenia zawsze były czymś, co pociągało ludzkość do przodu, co wyrywało nas z szarej codzienności jaskiń w codzienność lepianek, z codzienności lepianek w codzienność drewnianych domów, i dalej, dalej, aż po niebotyczne, szklane wieżowce. Marzenia kazały nam przepływać oceany, leczyć choroby, ocalać i budować, tworzyć, kochać, sięgać po jakąś namiastkę nieśmiertelności. Nie da się ich zastąpić wirtualną rzeczywistością, telewizją, czy książką. Człowiek, który nie uczyni kroku ku gwiazdom, popadnie w apatię, bezsilność. Przestaje często chcieć decydować o sobie. Co nam daje skrzydła, jeśli nie dążenie do niemożliwego?

Bywają marzenia chore, ale one już chyba nie są marzeniami, ale jakąś formą zawiści, niezdrowego szaleństwa. Zbyt często jednak "szaleństwem niezdrowym" określa się to, co jak najzdrowsze.

Wiadomo, nie wszystkiego można dokonać. Ale wszystkiego można próbować. Chcesz zajść pieszo do Chin? Trenuj! Chcesz przepłynąć Pacyfik? Pływaj! Chcesz wynaleźć coś, co odmieni świat? Kombinuj!
Nawet jeżeli Twoje Chiny są w następnej miejscowości, drugi brzeg Pacyfiku na końcu basenu, a wielkie wynalazki zasnęły na szkicach, to zawsze było warto. Zawsze zrobiło się ten Krok Do Przodu. To przecież daje nam wiarę w siebie, w to, że jeśli nie my, to ktoś inny zrobi krok następny, i tak aż do celu.

Nic nie jest niemożliwe do końca. Świat należy do nas, choć zbyt często o tym zapominamy.


--------------------------------------------

A ja tymczasem zajmę się tym, o czym sam marzę- większą formą literacką. Mam nadzieję, że już w przyszłym roku zobaczycie pierwsze efekty.