piątek, 14 marca 2014

Jak Iwaszkiewicz wygrał z Cohenem

Dorwałem wybór wierszy Leonarda Cohena. Tak, tego od Hallelujah, tego od In my secret life, tego od Dance me to the end of love, w ogóle- od czego to on nie jest. Dorwałem więc ów wybór i schowałem do plecaka.  Ach, ile nadziei powiązanych z małą niebieską książeczką!
Treść jej łapczywie chłonąłem w zacnym autobusie 860 (dla niezorientowanych- relacji Piekary-Katowice). No i cóż. Porwało mnie parę genialnych utworów. Nie odmówię Cohenowi ironii i swego rodzaju refleksu pisarskiego. Ale, prawdę mówiąc- trochę się rozczarowałem.

Może to wynika z różnych przyczyn. Na przykład z takiej, że najpóźniejszy wiersz ze zbioru pochodzi z roku 1973. A więc jest to Cohen stosunkowo młody, bo niespełna czterdziestoletni. Jednak fakty pozostają faktami. Po ciepłym, niskim głosie kanadyjskiego barda spodziewałem się tekstów nieco jaśniejszych, pogodniejszych. A tutaj, cóż. Pan Leonard w przeważającej części utworów opowiada nam z ironią (sarkazmem wręcz. Firmowy znak Cohena, prawda?) i odrobiną kpiny o swoich podbojach erotycznych oraz o tym, jak to (dobrze) być sławnym. Są też inne- właśnie te inne najczęściej przypadały mi do gustu, choć to nie reguła- ale jest ich...mniej. A całość napisana jest stylem z pewnością na czasie, ale jakimś takim...mało instynktownym. Trzeba się skupiać, myśleć dużo, kojarzyć, nawet trochę kombinować. A ja nie zawsze lubię kombinować przy czytaniu, szczególnie aż tak. 

Mała uwaga, zanim usłyszę skargi wielbicieli, tudzież-to już prędzej- wielbicielek. Cohena cenię bardzo wysoko. Słuchać mogę godzinami. Piosenki jego autorstwa, które uwielbiam, układają się we wcale pokaźną listę. Ale niestety, tym razem oczekiwałem po jego twórczości czegoś, czego nie dostałem. Choć to zapewne błąd karygodny, stawiać oczekiwania czyjejś twórczości.

I wtedy sięgnąłem po Muzykę wieczorem, ostatni tomik wierszy Jarosława Iwaszkiewicza, który wziąłem jako drugi do plecaka. Tak niemal odruchowo. Nie spodziewałem się, że sięgnę po niego. A tu proszę.

O Iwaszkiewiczu można pisać mnóstwo. Poeta, tłumacz (na przykład Baśni Andersena), eseista, jeden z pięciu Skamandrytów, przyjaciel Tuwima, Wierzyńskiego, Lechonia...ten, który dał schronienie Baczyńskiemu czy Żydom w czasie wojny. Czytałem go wybiórczo, choć kiedyś dostałem jego potężną antologię poezji. W ogóle, muszę przyznać, że wbrew pozorom- grube książki mnie odstręczają. A tutaj taki siedemdziesięciostronnicowy tomik. Wiersze krótkie, nieskomplikowane.

 Ja to wszystko wiem. Że współpracował z komunistami, że był to, jak napisał Miłosz, obywatel pod naciskami twardej konieczności, że poseł na czerwony sejm, że zdradzał po wielokroć żonę, i to wcale nie z kobietami, i tak dalej, i tak dalej...ale przy lekturze Muzyki wieczorem Iwaszkiewicz mnie urzekł. Naprawdę.

Bo to właśnie wiersze Pana Jarosława miały to coś, czego szukałem. Ciepło. Zresztą, Muzyka wieczorem to tomik niezwykły. Zbiór refleksji człowieka, który wie, że za chwilę umrze, a tak po prostu mu szkoda rozstawać się z tym światem. Jak podróżny, który stoi na peronie w małej, uroczej wiosce i czeka na pociąg, do którego wcale wsiadać nie chce. Trochę w tym żalu, ale więcej właśnie ciepła, wspomnień i takiej nuty rozrzewnienia, melancholii. Opowieści dziadka? Trochę jakby. Coś w tym stylu.

I wiecie co? Ucieszyłem się. Odłożyłem na bok Cohena, zaczytałem się w Iwaszkiewicza. Nawet wobec ostateczności śmierci mrugał do mnie okiem. A słońce świeciło przez szyby, jasniały w bezchmurnym popołudniu ulice Piekar, Siemianowic, Katowic. Udało się wsączyć Iwaszkiewiczowi we mnie odrobinę jakiejś pewności, że, jak sam napisał w wierszu Do prawnuczki: 

Świat będzie zawsze piękny, Ludko. I beze mnie.
Przynajmniej tyle udało się wygrać. Dobrych snów, Panie Jarosławie.


sobota, 1 marca 2014

Dzień dumy, dzień wstydu

Wczoraj jechałem autobusem po Katowicach, Chorzowie i Bytomiu. Zobaczyłem mnóstwo biało-czerwonych flag przygotowanych na dzień dzisiejszy. Zobaczyłem napisy "Chwała bohaterom". Siłą rzeczy więc moje myśli skierowały się na tych: których dziś wspominamy: na Żołnierzy Wyklętych.

Kim byli? Przecież wiemy. Na pewno?

Żołnierze Wyklęci, czy jak to się mówi coraz częściej: Niezłomni, to ci partyzanci, którzy po zajęciu polskich ziem przez Armię Czerwoną w latach 1944/45 pozostali w lesie lub poszli do niego, by bić się dalej o wolność- już nie z niemieckim, ale z sowieckim okupantem oraz jego kolaborantami. I nie nazywam tu kolaborantami wszystkich żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego- któremu NIE WOLNO odmawiać zasług bojowych w walce z hitlerowcami, a dla wielu było ostatnią szansą na wydostanie się z Syberii- ani nie obejmuję tym stwierdzeniem całej Milicji Obywatelskiej, jaka wtedy powstała- bo przecież zdarzali się i tam poczciwi ludzie, którzy po prostu chcieli służyć jako utrzymujący względny porządek. Inna sprawa, że wielu z tych, którzy zdali sobie sprawę, jaki jest prawdziwy charakter jednostek Milicji, po prostu szybko się z niej zmyło. 

Tak więc ci, których dziś nazywamy Niezłomnymi lub Wyklętymi, to ta grupa polskich (i nie tylko!) bohaterów, którzy chwycili za broń w walce przeciw sowietyzacji Polski. Złotymi zgłoskami zapisały się na kartach polskieh historii dokonania żołnierzy z Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, Konspiracyjnego Wojska Polskiego i wielu innych ugrupowań walczących w tym okresie. Rozbijali więzienia, chronili polską ludność cywilną, toczyli walki z bolszewikami. Można wymieniać nazwiska bohaterów: Witold Pilecki, Danuta Siedzikówna Inka,  Antoni Heda Szary, Józef Kuraś Ogień, Zygmunt Szendzielarz Łupaszko...i setki tysięcy innych.

Bohaterska walka trwała niemal 20 lat, aż do 21 października 1963 roku, kiedy zginął ostatni partyzant- Józef Franczak Laluś. O ich poświęceniu, sukcesach i dzielnej walce krążyły legendy. Polacy żyli nadzieją, że to wielkie powstanie (tak! powstanie!) ma sens, że zwycięży. A oni walczyli dalej, dziesiątkowani. Ranni. Otoczeni. I właśnie dlatego mamy dziś Dzień dumy.

Niestety, obraz ten nie jest krystaliczny. Kilkakrotnie miały miejsce akcje na ludności nie-polskiej mające charakter pogromu. Właściwie co do paru jesteśmy pewni, że zostały dokonane przez partyzantkę antykomunistyczną, pozostałe są z dużym prawdopodobieństwem bolszewicką prowokacją. Nie można jednak brać tych- wiem jak to dla niektórych zabrzmi- jednostkowych wypadków jako wpojonych w obraz Niezłomnych. Ludzie dokonujący tego typu akcji nie stanowili nawet promila wśród innych, pełnych honoru i rycerskich zasad żołnierzy podziemia, którzy nieraz wykazywali się pomocą wobec każdego, kto tego potrzebował, a w szeregach NSZ dużą grupą byli Żydzi, a nawet Białorusini. Współpracowano także z Ukraińcami.

Za swoją walkę Niezłomni zapłacili nieraz najwyższą cenę. W walce z Sowietami i ich poplecznikami zginęło 20 tysięcy z nich, wielu zamordowanych zostało w katowniach UB, wielu okaleczono w straszliwe sposoby (regularną praktyką podczas przesłuchań było np. wyrywanie paznokci czy przytrzaskiwanie genitaliów szufladą). Ogromna liczba partyzantów spędziła wiele lat w więzieniach za rzekomą zdradę stanu. Pół wieku nazywano ich mordercami, hitlerowcami. Odmawiano praw publicznych. Jeszcze dziś niektóre partie wychodzą z sali plenarnej Sejmu, gdy oddaje się im cześć. Ci ludzie umierali nieraz zapomniani, w biedzie aż piszczącej. Oprawcy Niezłomnych żyją często w luksusowych warunkach, nie doczekawszy sprawiedliwości za swoje zbrodnie. I właśnie dlatego mamy dziś także Dzień wstydu. 

Dokonań Niezłomnych w zmianie mentalności Polaków wśród meandrów tej krętej rzeki nazywanej: Historia, nie sposób przecenić. Stawiam tezę- i myślę, że wiele się nie mylę- że bez ich buntu nie byłoby Solidarności,  a komunizm zakorzeniłby się w Polsce bardziej. To właśnie opór tych przez dekady oficjalnie zapomnianych sprawił, że w czasach najciemniejszych duszę Narodu rozświetlał nikły płomyk nadziei. Przyjdzie pora rozliczeń. Choćby symbolicznych. Wierzę w to.

Jeszcze długo trudno będzie co po niektórym oddać należną cześć tym, którzy herosami dziejów byli naprawdę. Ale do naszej świadomości powoli przenika ważny fakt: nie ugięliśmy się. Nigdy. Podejmowaliśmy walkę pozornie beznadziejną, przynoszącą owoce dopiero po kilkudziesięciu latach. Jest naszym obowiązkiem dziś zawołać za pokoleniami, które minęły:

Chwała Bohaterom.