sobota, 27 grudnia 2014

O czym Ty właściwie piszesz? Czyli o tak zwanym "Dzisiaj"

Pytanie postawione w tytule zadano mi już kilka razy. Właściwie to jest zasadne. Tu wpis o Świętym Mikołaju, tu o edukacji, tu o Iwaszkiewiczu i Cohenie. W sieci jest tego typu miejsc miliony, zazwyczaj prowadzone są przez sfrustrowanych nastolatków, ewentualnie ludzi żyjących w nieudanych małżeństwach. No dobra. W dzisiejszych czasach- niekoniecznie małżeństwach. Mnie nie dotyczy ani jedno (już), ani drugie (jeszcze).

Ale jest poniekąd prawdą, że byłem sfrustrowanym nastolatkiem, kiedy zaczynałem prowadzić Zapiski Barbarzyńcy. I co gorsze, nie uważam tego buntu (bo bunt przeciw rzeczywistości jest podobno wpisany w wiek młodzieńczy) za rzecz złą, wręcz przeciwnie. Sprzeciw wobec zastanego porządku może urodzić dobre owoce. Problem w tym, że żyjemy w epoce, w której wiedzą, jak z nastoletnim buntem sobie poradzić.

Nie mam nic przeciwko pójściu do klubu czy na dyskotekę. Nie jest to raczej mój ulubiony sposób spędzania wolnego czasu, ale jak ktoś lubi, to okej. Nic też nie mam przeciwko innym nowoczesnym sprawom, które wszystkich fascynują. Problem w tym, że wiele z nich staje się szybko tylko tanim ersatzem (Ha! Ersatz! Co za wspaniałe niemieckie słowo na "podróbkę", tanie zastępstwo!) prawdziwego życia.

Odbiegłem od tematu? Niekoniecznie. Właśnie to mnie denerwowało, gdy zaczynałem pisać bloga. Że mylimy sprawy mniej ważne z naprawdę ważnymi. Że są ludzie, którzy potrafią przyjść co drugi poranek z całonocnego clubbingu, nie umiejąc w zamian odpowiedzieć na pytanie: O czym marzysz? Że są ludzie, których potrafi połączyć tylko to, że idą się napić razem. Że coraz więcej osób dostaje czegoś na kształt wysypki, kiedy ktoś ma jakąś pasję. Niezależnie od tego, czy jest to kolekcjonowanie podstawek pod piwo, naprawianie motorów, fotografia, podróżowanie czy pisanie. Chory, wariat, pojebany. 

Przeciwko alkoholowi samemu w sobie też nic nie mam. Powiem więcej. Odbyłem wiele wartościowych rozmów przy kuflu piwa. Niekoniecznie jednym. Niemniej, jeśli ktoś musi lecieć w melo co drugi dzień, to coś tutaj jest nie halo.

Wielkie spłycenie i zubożenie intelektualne rozgrywa się na naszych oczach. Głębokie przemyślenia podsuwają nam portale typu Demotywatory, Temyśli.pl (czy jak to tam się zwie). Załamuję ręce, kiedy ktoś co drugi dzień wrzuca na swoje Facebookowe konto sentencje typu nie przejmuj się tym, co myślą inni (swoją drogą- gdyby taki wrzucający naprawdę się nie przejmował, to by cały czas tego nie wrzucał. Ale na to chyba wszyscy wpadliśmy), ewentualnie samotność to najgorsze, co może spotkać człowieka w milionach konfiguracji, najczęściej w kontekście miłosnego zranienia.
Do szału niemal doprowadza mnie taki to niby to głęboki jak Rów Mariański, a w rzeczywistości płytki jak brodzik dla dzieci (do zakupu w dobrych sklepach) cytacik, skonstruowany przez bolejące serduszka i przez inne bolejące serduszka wrzucany. Na litość boską, jak już musisz, to sięgnij po dobrych autorów! Niekoniecznie Paulo Coelho! Nie twierdzę przy tym, że Coelho jest autorem złym (choć nie stoi on w moim panteonie wielkich twórców. Nawet południowoamerykańskich). Czasem jednak można odnieść wrażenie, że jest autorem jedynym. No ale przecież czytać jakieś tam książki to siara, no nie. Stary, nie rób siary i schowaj tę książkę. 

O nowoczesnej sztuce (przynajmniej tej promowanej) nie wypowiem się, bo temat doprowadza mnie niemal do furii. Tak, jestem cholerykiem. Ale podejrzewam, że choćbym był oazą spokoju, to i tak bym się denerwował. Także zostawmy sobie temat na kiedy indziej. 

Podałem już kilka symptomów choroby. Czym więc jest to, o czym- i dlaczego- piszę?
To erozja duchowa. Dotyka całej cywilizacji, ale także nas samych. Nawet to, co było pokarmem dla ducha, stało się dobrem konsumpcyjnym. Ilość słabych cytatów, które jesteśmy w stanie przeczytać, jest spora. Ilość słabych, grafomańskich nieraz książek spod rączek celebrytów- również. Ilość słabych filmów, które możemy obejrzeć- dość pokaźna.

A odchodząc od rzekomego sacrum, a idąc w kierunku profanum? Ilość alkoholu, który możemy wypić, zwiększa się w miarę picia- aż do ilości, które jest w stanie wytrzymać organizm. Ilość klubów, które można odwiedzić jednej nocy, jest całkiem duża. Ilość stosunków seksualnych, które jesteśmy w stanie odbyć w ciągu doby, statystycznie jest niemała.

Ale czy to wszystko samo w sobie i samo z siebie daje nam prawdziwą radość, bezpieczeństwo, rozwój? Nie ma spraw ważniejszych?

Nie jestem wrogiem rozrywki, już mówiłem. Ale dziś nasze człowieczeństwo próbuje się zdegradować tylko do niej, do bycia zwierzęciem rozrywkowym. Taka forma dla każdej warstwy rządzącej jest najwygodniejsza, bo łatwa w pacyfikacji...i ślepa. Tu się zabaw, tam się zabaw, wytrzeźwiej, idź do pracy, znów się zabaw, znów idź do pracy, umrzyj tuż przed wyjściem z wieku produkcyjnego. I nie myśl. Nie myśl za żadne skarby. Bierz sieczkę garściami. Ale nie szukaj pereł. Jak zacznie się kotłować w dyskotece, to przecież można wezwać ochronę i spałować towarzystwo. Człowieka myślącego spałować można. Ale on dalej będzie myślał. I tu się rodzi niebezpieczeństwo.

Nie rzucam oskarżeń w kierunku takiej czy innej partii. Nazywam pewne ogólnoświatowe tendencje po imieniu. A my musimy iść pod prąd tych tendencji, wracać do klasycznej myśli i sztuki, czerpać garściami z całego prawdziwego bogactwa tego świata. Nie możemy bać się myśleć i dociekać, szukać transcendentnych celi. To jest właśnie szczególna cecha naszego człowieczeństwa! Myślenie! Od niego zaczyna się zmienianie świata!

Właśnie dlatego prowadzę tego bloga z różną regularnością. Aby wyrażać to, co myślę. Aby budzić do myślenia innych- choćby czytały mnie dwie, trzy osoby. Zmiana świata zaczyna się, jak pisał nasz noblista Czesław Miłosz, od wielkiego zdziwienia, ono rodzi myśl. To wielkie zdziwienie, zdziwienie jak barbarzyńca w ogrodzie (tak. Od tej przeznakomitej książki Herberta zaczerpnąłem nazwę bloga) chcę wyrażać i dzięki niemu zmieniać świat na swoje drobne możliwości. Wypełnić pustkę, choćby odrobinę.

Po to tu jestem i chcę dla Was pisać częściej. Mam nadzieję, że mi się uda. Trzymajcie się.

sobota, 6 grudnia 2014

Paradoks Świętego Mikołaja

Witam po kolejnej przerwie. Dawno nie pisałem. Nadrabiam zatem zaległości.

Dziś mamy 6 grudnia, wspomnienie świętego Mikołaja. Kim był i jaka tradycja się z tym wiąże, nie muszę chyba wyjaśniać. Koleżanka zwróciła mi dziś uwagę na pewien oczywisty i zauważalny paradoks: Kiedy jesteśmy dziećmi, wierzymy w świętego Mikołaja i w to, że to on przynosi prezenty. Później dorastamy i dowiadujemy się, że to nie Mikołaj przynosi prezenty. A potem z reguły sami tłumaczymy dzieciom, że prezenty przynosi Mikołaj- a nawet czasami sami się za niego przebieramy.

Ja wierzę w świętego Mikołaja jako takiego. W końcu uważam się za chrześcijanina rytu rzymskiego, więc uznaję także świętych obcowanie. Ale przecież mam swoje lata i dobrze wiem, kto przynosi prezenty, a więc równocześnie kto ich nie przynosi. Dlaczego zatem podtrzymujemy w dzieciach wiarę w to, że upominki przynosi biskup tureckiego miasteczka- lub, w komercjalnej wersji- brzuchaty dziadek w czerwonym kubraczku, przyjeżdżający saniami z Laponii?

Zasadniczo odpowiedź wydaje się żałośnie prosta: bo taka jest tradycja. Ewentualnie: bo dzieci się cieszą. No dobrze, ale dlaczego kultywujemy taki zwyczaj? Nie ma innych rzeczy, z których mogłyby się dzieci cieszyć?

Na takie postawienie sprawy nie znajdujemy zazwyczaj jednoznacznej odpowiedzi, ale kontestowanie tradycji mikołajowej budzi w nas podświadomy bunt. Mam wrażenie, że nie tylko z powodu dobrych wspomnień z dzieciństwa związanych z dniem szóstym grudnia.

Zastanówmy się zatem, jakby wyglądał nasz kraj bez Mikołaja roznoszącego podarunki 6 grudnia, a w innych krajach robiącego to w Noc Bożonarodzeniową. Czegoś by brakowało, prawda? Odrobiny szczęścia i wielu uśmiechów na twarzy. Ale nie tylko.

Święty Mikołaj jest przecież także uosobieniem bezinteresowności, dobroci. To jedna z tych postaci, która przekazuje nam pierwiastek człowieczeństwa, zaszczepiony w latach najmłodszych. Nie doceniamy, wydaje mi się, roli socjologicznej i wychowawczej, jaką pełni Santa Claus, Saint Nicholas, czy jak to tam jest On w różnych krajach zwany. Mikołaj to postać wyłamująca nas choć na chwilę z mechanizmów różnych relacji, gospodarczych czy niegospodarczych, opartych na zależności coś za coś. 

Święty Mikołaj to zwycięstwo przekonania, że jest coś ważniejszego od kalkulacji. Uczy nas przyjemności i pożyteczności nie tylko z dostawania, ale także dawania. Spełniona nadzieja na to, że ktoś nas kocha i ktoś jest wdzięczny, realizacja tej potrzeby kochania i bycia kochanym, czyni z nas ludzi. Potrzeba dzielenia się to także jeden z fundamentów naszej europejskiej cywilizacji. Antoine de Saint-Exupery swoją książkę Ziemia, planeta ludzi zakończył słowami:

Tylko Duch, jeżeli tchnie na glinę, może stworzyć Człowieka.

Tradycja mikołajowa to jedno z tchnień tego Ducha. Oby trwała do końca świata, bo bez niej moglibyśmy być ubożsi nie tylko o kilku przebierańców.