niedziela, 3 maja 2015

Młodzieńcze ideały, dojrzała apatia

Witam po kolejnej dłuższej przerwie. Mam nadzieję (po raz kolejny), że będę mógł pisać dla Was częściej.

Ostatnimi czasy zaczytuję się w wielkim mistrzu prozy i filozofie XX wieku, jakim był Albert Camus. Wszyscy znamy go z lektury Dżumy w klasach licealnych- ja z maturalnej, ale różnie to w różnych latach bywało. Z góry mówię: dziś na pewno nie poruszę myśli tego intelektualisty w sposób mocniejszy, ale jestem pewien, że będę do tej osoby wielokrotnie w tutejszych felietonach wracał.

Jednym z wczesnych dzieł Alberta Camus jest niezbyt długa, ale bogata treściowo rozprawa filozoficzna zatytułowana Mit Syzyfa. Camus porusza w niej główne problemy egzystencjalne, patrząc na nie z perspektywy człowieka może niekoniecznie niewierzącego, ale na pewno powątpiewającego o pozamaterialnej rzeczywistości. Francuz zauważa niby oczywistą, ale istotną rzecz: że między człowiekiem a otaczającą go rzeczywistością istnieje rozdźwięk, który nazywa absurdem. Człowiek z rzeczywistością się zderza, próbuje odnaleźć punkty wspólne, co w końcu rodzi krzyk nadziei, będący niczym innym, a tego absurdu odkryciem.

Zostawmy dziś to, jak Camus rozumie absurd, wszyscy bowiem summa summarum zauważamy to, że świat nie jest taki, jak byśmy chcieli. Zajmijmy się tym, co robi człowiek absurdalny i człowiek pogodzony, jak określa dwie postawy wobec świata francuski filozof. Człowiek pogodzony przyjmuje, że świat jest jaki jest i nie chce nic z tym faktem robić. Wtedy traci swoją oryginalność jako człowiek. Człowiek absurdalny buntuje się. Co prawda Camus pisze, że bez nadziei na lepsze jutro, ale dla nas istotne jest, że buntuje się w ogóle.

Postawa buntu jest charakterystyczna dla wieku dojrzewania. Nie zgadzamy się na świat taki, jaki zastajemy, drażni nas sztampowość wielu zasad i apatia dorosłych. Imponują nam ludzie, którzy rzucają wyzwania, są odważni i bezkompromisowi. Ale wielu z biegiem czasu taką ścieżkę porzuca. Dlaczego?

Kiedyś na to pytanie odpowiedź wydawała się prostsza: z lenistwa i ze strachu. Dziś wiem, że wcale tak łatwa nie jest. Wiem jeszcze jedno: że w tym krótkim dość tekście wystarczającej odpowiedzi nie znajdę. Postaram się jednak do niej chociaż odrobinę przybliżyć.

Na pewno porzucenie postawy buntowniczej dyktuje nieraz brak zapału (czasem tożsamy z lenistwem), nieraz również strach przed poniesieniem osobistych konsekwencji za brak pokory. Ale na taką decyzję wpływa często także coś, co nazywamy zdrowym rozsądkiem. Świadomość, że moja niezgoda na pewien stan rzeczy może odbić się negatywnie na przyjaciołach, dziewczynie, a w późniejszym okresie żonie i dzieciach. Często ryzyko podejmowane razem z oporem wobec niesprawiedliwości czy niemoralności wydaje się nam po prostu za duże. Czy to strach? Być może. Ale jest to także prosty wniosek wyciągnięty z faktu, że nie żyjemy na odludziu, ale w pewnym społeczeństwie, gdzie ponosimy za siebie wzajemnie w jakimś stopniu odpowiedzialność. Zresztą wątpię osobiście, by samotnicy byli ludźmi prawdziwie szczęśliwymi.

Czy to oznacza, że jedynym wyjściem jest milcząca akceptacja zła? W żadnym wypadku. Tu także przychodzi nam z pomocą Albert Camus. Opisuje on tytułowego Syzyfa (który, przypominam, z wyroku bogów musiał toczyć kamień pod górę z której to przy samym szczycie głaz się zsuwał- i tak w nieskończoność) w momencie dość osobliwym- kiedy schodzi w dolinę po kamień, który właśnie się stoczył:

Interesuje mnie Syzyf podczas tego powrotu, podczas tej pauzy. Twarz, która cierpi blisko kamieni, sama jest już kamieniem. Widzę, jak ten człowiek schodzi ciężkim, ale równym krokiem ku udręce, której końca nie zazna. Ten czas, który jest jak oddech i powraca równie niezawodnie jak przeznaczone Syzyfowi cierpienie, jest czasem jego świadomości. W każdej z owych chwil, gdy ze szczytu idzie ku kryjówkom bogów, jest ponad swoim losem. Jest silniejszy niż jego kamień.

Że toczenie kamienia pod górę jest metaforą ludzkiego życia- rozumiemy. Ale co chce powiedzieć Camus poprzez ten fragment? Kilka niezbyt lotnych prawd. Przede wszystkim: że bunt to nie jest odrzucenie cierpienia.  Bunt musi rodzić się wewnątrz nas i polega nie na ucieczce, tchórzostwie i odrzuceniu swojego losu, ale na przyjęciu go i równoczesnym przekonaniu o pewnych racjach. Buntować się trzeba z głową. Mierzyć siły na zamiary. Wielu poprzez krótkie porywy serca nie udaje się zmienić świata, co zniechęca ich do podejmowania jakichkolwiek innych działań. Bunt prawdziwy to bunt wytrwałych. To trwanie w pewnej rzeczywistości z jednoczesną próbą zmiany jej na tyle, na ile się da. Nie zawsze efekty tej próby ujrzymy w krótkiej perspektywie czasu, może nawet nie ujrzymy ich za swojego życia. Ale to niczego nie przekreśla. Pełni świadomości, że możemy włożyć jakieś konkretne siły w jakiś konkretny wysiłek sprowadzający na świat jeszcze choć odrobinę dobra- warto, byśmy to robili. Cenne zwycięstwa nie zawsze są spektakularne.

Ważne, to nie bać się iść pod górę, tocząc swój los. Idąc pod górę, idzie się także ku światłu. A kamień przecież spada i wtedy jesteśmy chociaż chwilę wolni tutaj, na tym świecie.