piątek, 4 sierpnia 2017

Rozmowa z Baczyńskim

Parę dni temu obchodziliśmy 73. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Dziś - to jest 4 sierpnia - przypada 73. rocznica śmierci jednej z postaci symbolicznych dla tamtych dni - Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Poeta zresztą zdawał się przewidywać własną śmierć. Jak napisał w wierszu Pożegnanie żałosnego strzelca:

Jakie szczęście, że nie można tego dożyć,
kiedy pomnik ci wystawią, bohaterze,
i morderca na nagrobkach kwiaty złoży.

Dużo myślę ostatnio o Baczyńskim. Jego poezja towarzyszy mi od bardzo dawna, ale niedawno stał się dla mnie punktem odniesienia do porównania dojrzałości jego i mojej, tamtego pokolenia z pokoleniem naszym. Tak się akurat złożyło, że teraz, pisząc te słowa, jestem o ledwie dwa dni starszy, niż autor Pokolenia, gdy osunął się z przestrzeloną głową w oknie Pałacu Blanka, wypuszczając bezwiednie z rąk karabin snajperski.

Wojna sprawiła, że mój rówieśnik dojrzał o wiele szybciej i w roku 1942, w wieku 21 lat, wziął ślub z osiemnastoletnią wówczas Basią Drapczyńską. Jego ukochana żona zginie miesiąc po mężu od ran odłamkowych, będąc w przedostatnim miesiącu ciąży. Miał korzenie zarówno szlacheckie, jak i żydowskie, był synem żołnierza Legionów, podchorążym Armii Krajowej, redaktorem prasy konspiracyjnej, a co podkreślało wielu - oddanym, dowcipnym przyjacielem i odważnym człowiekiem, pomimo drobnej budowy, chorego serca i astmy. Marzył o karierze grafika, a tajne studia polonistyczne przerwał, by się poświęcić konspiracji. Z tego powodu w domu posiadał mały skład broni, do którego zaliczały się, między innymi, cztery pistolety maszynowe.

Dlatego nie podobał mi się portret Baczyńskiego w głośnym niedawno filmie o jego losach, ukazującego go jako oderwaną od życia, snującą się mimozę.  O wiele lepiej został sportretowany w filmie Dzień czwarty z lat osiemdziesiątych, gdzie w jego rolę wcielił się młody Krzysztof Pieczyński. W rzeczywistości bowiem Krzysiek był żwawym, rozsądnym facetem, doświadczonym w akcjach bojowych, jak już wspomniałem - pełnym poczucia humoru. Żywe było swego czasu wspomnienie, jak po jednym z tajnych wieczorów poetyckich w Warszawie podszedł do niego Czesław Miłosz, wówczas jeszcze mocno przekonany o swojej własnej wielkości w polskiej poezji i powiedział do młodego poety celem komplementu: Słuchaj, Ty mnie przerośniesz! Baczyński wypalił na to z właściwym sobie tupetem: Już Cię przerosłem.

To bowiem niezwykłe, że tak młody człowiek wzniósł się aż tak wysoko w twórczości poetyckiej. Słynne Znów wędrujemy, które znamy w wykonaniu Grzegorza Turnaua, napisał, mając lat siedemnaście. Jako dwudziestolatek, przebywając nieopodal Warszawy w Stawisku, willi Jarosława Iwaszkiewicza, pisze dedykowane gospodarzowi Hallelujah:

(...)
Zejdźcie, formy płomienne! Chłodna ziemia zgasi
i ostudzi, jak metal rozgrzany, postaci,
zatrzyma i przemieni w pomnik żółta glina
aby była nazwana przez ziemię przyczyna.
Biją źródła mosiężne, dźwięk przechodzi w światło.
Rosną liście płomieni w obłoku, co drżąc
rozstępuje się drzewom jak ramiona snom,
i grzmią rumaki burzy, nim je wiatry zatną.(...)

Absolutne mistrzostwo frazy ujawni się u niego wielokrotnie, mityczność, baśniowość i niezwykły nastrój staną się znakiem rozpoznawalnym, a erotyki pisane ukochanej żonie zostaną uznane za jedne z najpiękniejszych w historii polskiej poezji miłosnej. Posłuchajmy chociaż dwóch pierwszych strof wiersza Biała magia:

Stojąc przed lustrem ciszy 
Barbara z rękami u włosów
nalewa w szklane ciało 
srebrne kropelki głosu. 

I wtedy jak dzban - światłem 
zapełnia się i szkląca 
przejmuje w siebie gwiazdy 
i biały pył miesiąca. 

I można by tak w nieskończoność. Ale przecież wszyscy go znamy. I kochamy, myślę. 

Tragiczność losu, przerwana nagle nić życia poety uczyniła z niego alegorię całej generacji Kolumbów, których młodości, a często i życia, zostały zabite przez wojnę. Ale Baczyński wzniósł się ponad to i wciąż zabiera nas jak Wergiliusz w Boskiej Komedii poprzez świat cierpienia i kaźni do bram lepszego miejsca, z którego widzi ogrody, bujne owoce i wyczekuje przyjścia Beatrycze, która go zmieni w roli przewodnika.

_______________________________________________________________________________

Teraz, kiedy Cię przedstawiłem, tak, jak przedstawia się dobrych znajomych dobrym znajomym i Cię choć trochę - to dobre słowo - opowiedziałem - co jeszcze mogę, Krzysztofie, dla Ciebie zrobić? Mogę Ci ofiarować szczerą miłość do Twoich utworów i Twojej postawy, z której zrodził się mój następujący wiersz, którym próbuję Ci oddać hołd. 
Dziś wiekiem jesteśmy równi i rozumiem Cię o tyle, o ile rozumieją się rówieśnicy wszystkich pokoleń, ale także ludzie wrażliwi na kroplę wody spływającą po liściu, mgłę poranną, ciało kobiety. Przyjmij więc następujące strofy w szczerym darze. Sam zresztą napisałeś w wierszu Źródło:

Bo kochać znaczy tworzyć,
poczynać w barwie burzy
rzeźbę gwiazdy i ptaka
w łun czerwonych marmurze.



------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------



BACZYŃSKI

Jak to jest garść powietrza złapać w gęsty płuc żagiel
i przekształcić w ruch dłoni światło lub dźwięków gamę,
kiedy na ląd papieru nieskazitelnie nagi
spada gwiazd czarnych deszczem niecierpliwy atrament.

Jak to jest w dzień wrześniowy stado ptaków żelaznych
widzieć, gdy rozpoczyna żer po miast zagajnikach,
a ulice w bomb szponach krzyczą ognistym spazmem
i nad fasadą ruin dym arkady zamyka.

Jak to jest, kiedy obce buty po bębnie bruku
wygrywają melodie, z których zapach krwi zionie,
pisać, jak na napiętym rzeki cięciwą łuku
tańczą szczęśliwe pary - i wiosna jest w Awinionie.

Jak to jest ciasną uzdę słów wojskowej przysięgi
założyć na wpółoszalałą klacz - wolną wolę
i w szufladzie spiętego siecią żelaznych ścięgien
trzymać zawsze wiernego psa gończego - pistolet.

Jak to jest się zatopić w obłok dziewczęcych włosów
i po ciele jak z puchu miękko wargą żeglować
czując, jak w bioder misach żądze falami niosą
dwoje ludzi do brzegów, gdzie się leży bez słowa.

Jak to jest w szkiełkach godzin myśl odbijać i czekać,
gdy za strażnicą pępka w ciepłym brzucha kokonie
skrytym pod suknią żony na pień siebie nawleka
pulsującą nić tkanki nowy, malutki człowiek.

Jak to jest stać w szeregu równym niczym heksametr,
w szorstkim mundurze zapiąć żeber podwójny grzebień,
kiedy raz jeszcze miastem bitwy obraca zamieć
i w ostry lancet zamienić trzeba każde spojrzenie.

I jak to jest, kiedy zamiast w pnączach wieku się wznosić,
młode kolumny ciała kładą się nagle pokotem,
a z wszystkich rzeczy tej ziemi boli już tylko pocisk -
bolesny klucz, co otwiera czaszkę na niebo złote.