Wiersze

Po więcej zapraszam na mój profil na portalu eMultipoetry.


KRAJOBRAZ 

Zapełniły się łańcuchy szkła i betonu,
Milionowe sny wyśniły się wreszcie.

Asfalt zdobył szturmem połacie koniczyny,
Sieci elektryczne zaskoczyły klucze ptaków
Odlatujące właśnie na południe.

Ugościł bezmiar oceanów kolosy żelazne, lecz zwinne,
Głębiny pokornie pokłoniły się okrętom.

Znaki zapytania giną,
Jedyny zagrożony gatunek
Nieobjęty ochroną.

A mimo to dzieci płaczą jak dawniej,
Okna porankami otwierają się na oścież,
Uśmiech i łza szczęścia święcą wieczną młodość.

Jest jeszcze miejsce w tej sadzawce zwanej światem
Na przebłyski uczuć, korowody marzeń
I poezję pisaną nie wytrawnym słowem,
Lecz uściskiem ręki i objęciem ramion.


(2012)


ZBIÓR RZECZY NIEPRZYPADKOWYCH

Ołówki śpią rozrzucone na biurku.
Nowe wcielenie grafitu.

Buteleczka pusta,
przebita włócznią światła.
Nowe wcielenie witraża.

Pudełko zapałek.
Nowe wcielenie kadzidła.

Drobna moneta łypie srebrem.
Odważnie jak na swoją wartość.
Nowe wcielenie iglicy.

Stuk palcem o blat.
Twardy odgłos ginie szybko.
Nowe wcielenie echa.

I tak krok po kroku
kompletuję
moje małe Notre-Dame.

(2012)



KSIĄŻECZKA WOJSKOWA

Nazwisko i imię - Barbarzyńca w Ogrodach Świata,
urodzony, gdy widać oddech na tle śnieżystym,
a bezładne defilady codzienności ubrane były w płaszcze.
Miejsce zamieszkania - pod dachem często gwiaździstym,
stopień - niezwykły w szeregach niezwykłych,
zdolny do służby w obronie kwitnących jabłoni,
jaskółek przyziemnych tuż przed deszczem
i powracających fal uniesień,
przydzielony do jednostki Przecierających Oczy ze Zdumienia.

Rozkaz na dziś: idź i opisz wszystko, co widziałeś,
zamknij, co możesz, w słowie, póki obroty Ziemi to twój dom,
a nagrodą niech będzie liść mięty zroszony o poranku,
gdy jego zapach przepływa przez otwarte okno,
służba dożywotnia. Bądź dobrym żołnierzem.

(2013)
BEZ MAPY

Przystanąć w drodze i wziąć mocny oddech,
spojrzeć, jak góry szarpią przedsionek kosmosu,
sczesać rękoma dojrzewające już zboże
i podziwiać jaszczurzą zwinnosć,
gdy serpentynką zieleni robi slalom wśród kamyków.

Więc jeszcze trochę brakuje, by zabłądzić.
Tutaj wciąż mamy wyraźne drogowskazy.
Ale tylko kawałek, obiecuję, i pójdziemy niesieni tułaczką,
bez jasnych kluczy i wskazówek, na przełaj lub naokoło.

Czy tak? Nie trzymać się szlaku?
Tuż obok znajduję klarowną odpowiedź.
Dwoje błękitnych oczu uśmiecha się do mnie.

(2013)
BAŚŃ Z POGRANICZA FRANCUSKO-HISZPAŃSKIEGO

Nic kojącego bardziej, gdy wieczór
a nad pasmami Pirenejów znajomy słychać dźwięk.
To Hernandes gra. Skał granity
pochylają się w późnej ciszy nad gasnącą zielenią pastwisk.

Pod kapeluszem połyskuje srebrzystość włosa, podobna
do blasku progów na gryfie. Jest jedność. 
Chusta związana czerwienią na szyi drga, gdy on śpiewa.

Sangria tańczy w kieliszku, bo stołek jest chybotliwy.
Pasterski pies kładzie głowę i mruży gwiazdy w powiekach.
Wczoraj, dziś, jutro ten koncert. Staruszku- graj, a ja zasnę.

Wenus zaświeci nad ranem, obudzi słońce i owce.
Gdzieś tam za którąś górą znów będą iść do Santiago.
Lecz teraz lampka przygasa, rozbłyska znów, uchylone
drzwi są pomostem powietrza do dwóch ciasnych pokoików.

Stary góral i jego kamienna chatka, takty serenady
płynące od wieków na wieki nad monolitem szczytów.
Więc tak się spełnia epoka. Na sześć strun, dziesięć palców. 

(2014)

MAM SWOJĄ FRANCJĘ

Mam swoją Francję, leży gdzieś w Owernii,
jest tam pobudka zapachem bagietek z małej piekarni,
"Bonjour" z samego rana rzucone zwiewnej blondynce,
która stuka niebieskim rowerem po łebkach szarego bruku.
Okna skrzypią, framugi maźnięte są starą farbą,
a w skórzanym tornistrze tłuką sie książki chłopca.

Mam swoją Francję, tuż za miasteczkiem lawendy
ciagną się w całe pola, a chmury idą nad Alpy.
Na skrzyżowaniu drogowskaz: tam Paryż, tam Lyon,
a tam Arles, miasto-przystań Van Gogha.

I w mojej Francji pan Pierre podciągnął zielony krawat,
ucałował żonę, dwójkę dzieci i poszedł
pracować w pobliskim urzędzie, łomotać setką pieczątek.
Potem zamówi kawę razem z kumplem Jean-Paulem,
pogawędzą chwilę nad wczorajszym meczem z Tulonem.

I pan Lacent, taksówkarz, zawinie starym Peugeotem
pod dom uroczej Monique, co nosi opaskę na włosach
koloru dojrzałych kasztanów na tle czerwonej sukienki.

Cóż, że mam słaby francuski. Cóż, że nigdy nie byłem.
Do mojej Francji mam paszport dożywotni. 
Skarżcie się żandarmerii. Aspirant Chatebloux machnie ręką,
nałoży kepi na głowę, zapali znów papierosa.

Nie być, a tyle wspomnień. Pod owocowym drzewem
śpi słodko pies, i nie chrapie. Wierzy w swój sen i we mnie.
A ja go głaszczę i wiem, że nie zbłądzę, gdy tam znów wrócę.

Jakoś tak się składa, że czuję się tam jak w domu.

(2014)