Witam Was po bardzo długiej przerwie tutaj, na blogu. Kto śledzi moje poczynania na Facebooku, ma okazję z moimi wpisami zaznajomić się częściej. Przyszła jednak pora na tekst dłuższy. Mam razem z nim nadzieję, że uda mi się pisanie na blogu choć odrobinę wskrzesić.
Mieć dwadzieścia dwa lata i dokonywać pierwszego rozliczenia swoich przeszłych poglądów i wynurzeń - to być może sprawa nieczęsta. Odczuwam jednak w swoim przypadku taką potrzebę, napisałem bowiem trzy lata temu całkiem głośny w niektórych kręgach artykuł
"Kto się boi silnych regionów". Z perspektywy minionego czasu wciąż śmiało podpisuję się pod tym tekstem. Niestety, zmienił się kontekst, w jakim moje słowa mogą być odczytywane. Zdaję sobie w pełni sprawę, że to samo zdanie wypowiedziane w dwóch różnych momentach zabrzmieć może zupełnie inaczej - stąd przychodzi potrzeba
wyjaśnienia (i jest to termin jak najbardziej adekwatny) pewnych kwestii.
Jak wielu młodych Ślązaków przywiązanych do małej ojczyzny (czy - jak kto woli -
Heimatu)
oraz wartości raczej tradycyjnych przeżyłem zachwyt ideą autonomii Górnego Śląska. Powiem więcej: dalej tę ideę popieram i jestem z nią całym sercem, tak jak jestem ogólnie za większą samodzielnością - zwłaszcza gospodarczą - regionów. Obawiam się jednak, że termin
autonomii Śląska obrósł w wiele skojarzeń, których wcale bym przy interpretowaniu moich słów sobie nie życzył. Szczególne kwestie zapalne są dwie, mianowicie o
tożsamość Ślązaka oraz
status ślonskiej godki (mowy śląskiej). W swojej przewrotności pozwolę sobie zacząć od końca.
Nieprzypadkowo używam tutaj terminu
mowa, a nie
gwara,
dialekt albo
język. Moim celem jest skłonienie do refleksji, a nie wybieranie strony politycznej barykady.
Godka to bowiem specyficzny
wybryk lingwistyczny, sytuujący się na granicy nie tylko języka polskiego czeskiego i niemieckiego, ale również dwóch wielkich rodzin języków słowiańskich i germańskich. Jednak pytanie, czy
godka jest mową słowiańską i germańską, uważam za chybione, a do tego zabawne. Nawet Niemcy zamieszkujący te tereny określali bowiem na
godkę terminem
Wasserpolnisch, co łatwo przetłumaczyć jako
rozwodniony polski. I istotnie: jeśli przyjrzymy się wielu strukturom gramatycznym obecnym w
godce, to zauważymy bardzo mocną zbieżność z gramatyką właściwą staropolskiemu. Dodatkowo pierwotne słownictwo gwarowe jest staropolskie, więcej -
godka przechowała wiele wyrażeń staropolskich, dziś w polskim języku nieużywanych. Nic dziwnego - słownictwo to pochodzi z czasów, gdy Śląsk, zarówno Dolny jak i Górny, znajdował się jeszcze pod panowaniem polskim, a konkretniej: piastowskim. Tutaj przecież, w księstwach śląskich, dynastia Piastów przetrwała najdłużej i tutaj wygasła (patrz książę Jerzy Wilhelm zmarły w 1675 roku w Brzegu). Dodatkowo charakterystyczna zamiana
a na
o jest znamienna dla gwar południowopolskich, a to tylko jedna z cech.
Drogich Czytelników do refleksji, a nie opowiadanie się po jednej czy drugiej stronie sporu.
Nie da się jednak ukryć, że słownictwo czeskie, a później niemieckie zostało w
godce bardzo mocno oswojone. Stało się to za czasów panowania Czechów, a później Austriaków i Niemców na ziemiach śląskich. Część słownictwa po prostu
zamieniła się ze słowami polskimi, ale jest to, naprawdę, zdecydowana mniejszość. W sporej większości przypadków asymilacja słownika zwłaszcza niemieckiego spowodowana była prozą życia - dotyczyły rzeczy, których nie znano wcześniej i na które potrzeba było nazwy. Stąd
Ślonzok jadąc w
cugu (niem.
der Zug - pociąg) podłoży sobie pod głowę
zogówek (zagłówek - czyli poduszka).
Niestety,
godka uległa zanieczyszczeniu zarówno mocną i nieumiejętną hiperpolonizacją (legendarno-karykaturalne:
jo mówia zamiast
jo godom), jak i usilną germanizacją (dokonywaną zwłaszcza przez wielu Ślązaków, którzy wyjechali na jakiś czas do
Efu*). Dziś
godka słyszana na ulicach zwłaszcza dużych miast
jest mową często pokrzywioną, wręcz zwulgaryzowaną. Wielka praca czeka na śląskich lingwistów, którzy - mam nadzieję - podejmą się ocaleńczej pracy przywrócenia
godce dawnego słownictwa i - tak tak! - melodyki.
Osobiście odżegnywałbym się jednak od próby unifikacji śląskiego. Odmiany
godki różnią się od siebie w istocie bardzo mocno, dlatego mowa o jednej
gwarze śląskiej jest po prostu śmieszna. Istnieje przynajmniej kilkanaście gwar śląskich. Muszę jednak ukłuć drugą stronę, że pomimo oczywistego znalezienia wielu zasad i prawideł wszystkim śląskim gwarom spójnych, próba uczynienia
godki jednolitego języka może zabić wiele odmienności, którymi każda z osobna
godka żyje.Kto tu mieszka, wie co się dzieje, gdy spotkają się trzy osoby ze Strzelec Opolskich, Piekar i Rybnika, z czego pierwsza mówi
idzie na ł
obioud bo bydzie dyszcz, druga że
idzie na łobiod, bo ino momynt bydzie dysc, a trzecia
niy idzi yno patrzi.
Naszej mowie należy się jednak ochrona ze względu na niezwykłe bogactwo, jakie sobą prezentuje, ale także z powodu tego, że jest niezwykłym skarbcem najstarszej polszczyzny, która potrafiła przyswoić ogromne garście wyrażeń z regionów lingwistycznie, zdawałoby się, całkiem obcych. Jej elastyczność i połączenie, mówiąc sloganowo,
tradycji z nowoczesnością jest ewenementem na skalę europejską. Warto też zauważyć, że mieszkający tutaj Niemcy także wykształcili swoją odmianę niemczyzny, przyswajając - analogicznie - sporą liczbę słów i zwrotów słowiańskich, polskich.
Godka jest wspaniałym dziedzictwem regionu, którego historia przepełniona była ciężką pracą, a który był w stanie wytworzyć nie tylko specyficzną mowę, ale także własną ludową mitologię pełną
beboków, skarbków, szarlejów, utopków, strzigów i innych duchów czy stworów rozbudzających nie tylko dziecięcą wyobraźnię. Czesław Miłosz w swojej słynnej powieści pisze, że
osobliwością doliny Issy jest większa niż gdzie indziej ilość diabłów. Podobnie na Śląsku - kto wyobraża sobie ten region jako szarawe miejsce wyprane z legend i własnego odcienia metafizyki, tego serdecznie zapraszam nie tylko w podróż geograficzną, ale także literacką, odsyłając do
Berek i bojek śląskich** Stanisława Ligonia.
Diabły niestety mocno interesują się Górnym Śląskiem i nieraz swoimi ogonami sporo tutaj namieszały. Odnoszę przykre wrażenie, że i ostatnio są całkiem aktywne. Spór o
tożsamość śląską, z których pytanie o
narodowość jest mocnym, ale jednak jednym z wielu odcieni, zaczyna wkraczać, ba, wkroczył dawno na budzące mój szczery niepokój tory.
Można mówić długo, naprawdę długo, o liście grzechów i zaniedbań, jakie wobec Śląska popełniły polskie władze w wieku XX. Zaczynając od dość charakterystycznego odwrócenia się kręgów bliskich marszałkowi Piłsudskiemu od Śląska w okresie Powstań Śląskich (przy całym moim szacunku do Marszałka, którym go darzę jako Polak, pytanie z filmu Kutza
kaj jes ta Polska, ło ftoro sie pierymy było raczej trafione), przechodząc przez sanacyjne próby likwidacji przedwojennej autonomii województwa śląskiego i obcesowe traktowanie problemów naszego regionu przez kolejne władze Rzeczpospolitej po roku 1990, a docierając do niedawnych, żenujących nieraz, prób rozwiązania kwestii rentowności kopalń. Celowo pominąłem w tych rozważaniach okres II wojny światowej i komunistyczny, w moim odczuciu bowiem zostały wówczas Śląskowi i Ślązakom zadane rany najboleśniejsze.
Mozaika narodowościowa, jaką tworzyły Dolny (do XIX wieku) i Górny (do 1945 r.) Śląsk, stała się zarzewiem konfliktów dopiero w późnych latach wieku XIX. Był to, jak wiemy, okres
Wiosny Ludów i rodzących się państw narodowych, które - co by nie mówić - przyniosły swym narodom dominującym rozkwit własnej kultury, a które stanęły wobec problemów wcześniej zupełnie nieznanych. Wykrystalizowanie się szczelnych tożsamości narodowych w regionach wieloetnicznych, takich jak Śląsk - zwłaszcza Górny -
implicite wymogła w przyszłości podziały nie tylko terytorialne. Dość wspomnieć, że w XVIII wieku edykty króla pruskiego ukazywały się także po polsku, a elementarz szkoły pruskiej był dwujęzyczny (niemiecko-polski). Warto też dodać, że w owych wiekach Wrocław zamieszkiwała spora i prężna mniejszość polska, posiadająca nawet własne drukarnie. Niektórzy Niemcy lubią ten fakt pomijać, ale od niego nie uciekną - tak jak my od tego, że nie mieszkaliśmy sami we Lwowie.
Mimo powstań i podziału Górnego Śląska, który nastąpił na początku lat 20. XX wieku, najgorsze miało dopiero przyjść. Burza, która rozpętała się na tych terenach 1 września 1939 roku, nie grzmiała z początku zanadto. Ślązacy do zmieniających się granic byli całkiem przyzwyczajeni, choć wersalskie postanowienia poplebiscytowe nieraz rozdzieliły całe rodziny i wymogły multum przeprowadzek.
Agresja dla Polaków i
Powrót dla Niemców, który nastąpił pamiętnego wrześniowego poranka, tak naprawdę był wydarzeniem być może dla wielu bliskich serc traumatycznym, ale nie zaskakującym. Weźmy za przykład historię mojej rodziny, gdzie mój prapradziadek walczył w armii pruskiej pod Verdun, mój pradziadek w latach dwudziestych odbył służbę w krakowskiej artylerii, a jego młodszy kilka ładnych lat szwagier zginął jako żołnierz Wehrmachtu na froncie wschodnim. Nie on jeden zresztą. Tak, mam w rodzinie żołnierzy Wehrmachtu i nie wstydzę się tego. Odbywali bowiem służbę obowiązkową, na którą niestawienie się mogło się skończyć zsyłką do obozu nie tylko ich skromnych i wiernych prostym, uczciwym zasadom osób.
Kto bowiem rysuje postać Ślązaka jako hitlerowskiego kolaboranta, fałszuje obraz historii, jaka tutaj się wydarzyła. Owszem, Ślązacy podpisywali
volkslisty - ale mieli na to pełne przyzwolenie rządu polskiego na emigracji, świadomego, czym na terenach Rzeszy niepodpisanie
volkslisty mogło się skończyć. Śmiercią, oczywiście. Pamiętajmy także, że na terenie etnicznie niejednolitym świadomość przynależności do tego czy innego narodu nie objawia się u wszystkich, albo i w schematyczny sposób. Sporo tu było przecież Niemców-nienazistów (sprawdźcie wyniki głosowania do Bundestagu z roku 1932!), ale także zdarzały się przypadki nazistów o śląskich czy polskich nazwiskach. Holocaust w swoim pełnym wymiarze objął jednak śląską mniejszość żydowską, już na początku wojny symbolicznie pogrzebaną razem z synagogą w Katowicach.
Jak mocno wojna pokreśliła śląskie życiorysy, niech zaświadczy inny przykład z mojej rodziny, mianowicie dwóch braci bliźniaków, którzy walczyli pod Monte Cassino. Z tym, że jeden bronił wzgórza razem ze spadochroniarzami niemieckimi, a drugi nacierał razem z armią Andersa (szybciej uciekł z Wehrmachtu).
Niemcy nazistowskie dla ludności cywilnej nie były tutaj okrutne, licząc na szybką i pełną asymilację. Owszem - wieszano polskich działaczy patriotycznych (jak trzech kilkunastoletnich harcerzy z Kamienia - moja ciocia jako sześcioletnia dziewczynka musiała razem z innymi dziećmi patrzeć na tę egzekucję, wykonując gest
heil Hitler), ale palenie wsi, wywlekanie ludzi z chałup, masowe rozstrzeliwania - to na Śląsku było obce, gdyż Niemcy traktowali ten region jako
swój. Stąd też wiele nieporozumień z innymi mieszkańcami Polski.Górny Śląsk jest, sumując także wiele zaszłości, jedynym regionem Polski, który nie przeżył czasów Rzeczpospolitej szlacheckiej i rozbiorów, a w którym ludność pozostała względnie rdzenna. Nasza mentalność jest nieco inna, podejście do Niemców, którzy kilkaset lat byli naszymi sąsiadami, a nieraz członkami rodzin - również.
Diabły najweselej tańczyły na Śląsku jednak w roku 1945. Wtedy to wkroczyła na te tereny Armia Czerwona. Dowódców Frontu Ukraińskiego nie interesowała narodowość i poglądy tutejszych. Wiedząc, że przekraczają właśnie granicę przedwojennej Polski, dali pełne przyzwolenie na grabież, gwałty i mordy. Miasta Górnego Śląska stawały się jednymi wielkimi łunami ognia, strzały z karabinów krzyk gwałconych kobiet - krzyk niemiecki, śląski, polski - wypełniał noce. Mało kto w Polsce ma świadomość
Tragedii Górnośląskiej, czyli przymusowych wywózek mężczyzn z Górnego Śląska do kopalń Donbasu i Archipelagu Gułag, kompletnej destrukcji i erozji, jaką przyniósł tu Front Ukraiński. Mało kto wie o obozie koncentracyjnym w Świętochłowicach-Zgodzie, którym dowodził oficer Ludowego Wojska Polskiego Salomon Morel, a w którym ginęli Niemcy tylko za to, że byli Niemcami, Ślązacy tylko za to, że byli Ślązakami, a także działacze polskiego podziemia. Mało się o tym mówi w Polsce - a trzeba, jest to bowiem tragedia spowodowana przez bolszewików, a pod którą nieraz niektórzy próbują podpiąć Polaków jako takich. Nic dziwnego, skoro dwadzieścia siedem lat po przemianach z 1989 r. temat nigdy nie wybrzmiał głośniej na arenie ogólnopolskiej, zakopywany z niezrozumiałym wstydem pod ziemię.
Kiedy wojna przeminęła i niemal cały Śląsk znalazł się w granicach PRL, przyszła pora na deportacje pozostałych tutaj Niemców (czego nie uważam za polską winę, bo było to ustalone na konferencjach Wielkiej Trójki, a dokonywane przez
de facto przez kolaborujące i podległe ZSRR władze, ale co trzeba jednoznacznie napiętnować) i tępe prześladowanie
śląskości jako takiej. Zakazane było używanie
godki, absurdalnie uważanej za spuściznę poniemiecką, rodziny, których ojcowie służyli (obowiązkowo zazwyczaj!) w Wehrmachcie albo pracowali
po stronie niemieckiej, pozostały bez środków do życia. Dodatkowym upokorzeniem było ściąganie do śląskich zakładów na stanowiska kierownicze
lojalnych z Zagłębia (dużo by mówić tutaj o zaszłościach z tym regionem, nie na tym chcę się skupić). Ślązacy na własnej ziemi kierowani byli przez ludzi zupełnie obcych, nieraz mszczących się za przedwojenne kompleksy. Funkcjonowało nawet powiedzenie
co kierownik, to z Bobrownik***. Tożsamość Ślązaka próbowano wykrzywić na modłę komunistyczno-hiperpolską. Burzono domniemane poniemieckie pamiątki, zazwyczaj zabytki architektury (wysadzono tak sporą liczbę zamków piastowskich). Ba, nawet warszawskie Łazienki odbudowano z cegieł po rozebranych raciborskich kamienicach.
Śląsk był eksploatowany nierozumnie i rabunkowo, walczono dodatkowo z silną tutaj wiarą katolicką. To, co pozostało po
komunie, to zaniedbane, nieraz piękne miasta i potężne szkody górnicze. Jeszcze jedna próba skarłowacenia i pogięcia naszej tożsamości zakończyła się, na szczęście, niepełnym powodzeniem.
Rany zadane przez ostatnie sto lat są bardzo głębokie i goić się będą długo. Nie dziwi mnie, że w wielu sercach wzbiera wściekłość, gdy widzą swój
heimat pobity przez historię wielokrotnie. Nie mogę jednak zgodzić się na jeden stosowany ostatnio zabieg - na antagonizowanie
śląskości i
polskości.
To prawda, że wiele rzeczy w naszej tożsamości musimy odtworzyć, niektóre także stworzyć na nowo. To także prawda, że wiele elementów tej układanki nie będzie wyglądać tak, jak w innych częściach Polski. Mamy swoją lokalną, specyficzną i pełną wkładu niejednego narodu kulturę, tradycję, zwyczaje. Należy nam się dla niej szacunek, tak, jak innym regionom należy się szacunek dla ich osobliwości. Robienie ze Ślązaka brudnego chłopa
żrącego wongiel jest zabiegiem tak infantylnym, że aż ośmieszającym dokonującego go. Rozstrzyganie o problemach Śląska z perspektywy Warszawy czy Krakowa też jest niewłaściwe i bezpodstawne - zwłaszcza, że zazwyczaj dokonują tego ludzie nijak w Śląsku niezanurzeni.
Z drugiej strony mój głęboki sprzeciw budzi hasło
Ślonsk abo Polska, które stawia te dwie płaszczyzny kulturowe i tożsamościowe jako sobie obce, wręcz wrogie. Tożsamość Ślązaka to istny węzeł gordyjski, ale nie oznacza to, że
śląskość i polskość są wobec siebie w opozycji. Powtórzę słowa sprzed trzech lat: jestem Polakiem, ale też Ślązakiem. I na odwrót: jestem Ślązakiem, ale też Polakiem. Te dwa odcienie tożsamości nie tylko w mojej duszy splatają się w nierozerwalną jedność, nie tylko dlatego, że jestem
krojcokiem****, wiem bowiem, że podobne odczucie rodzi się w wielu ludziach pochodzenia czysto śląskiego (a takich coraz mniej).
Jeszcze większe moje zażenowanie budzi hasło:
Gorole raus. Gorole precz. Dokąd i kogo deportować? Może moją mamę, która od ponad ćwierć wieku leczy tutaj ludzi, którzy dla niej są po pierwsze ludźmi pacjentami, a dopiero później Polakami, Ślązakami i tak dalej? Innych ludzi od pokolenia, dwóch, trzech w Śląsk wrosłych?
Z drugiej strony próba
wypolszczenia tożsamości śląskiej jest równie zastanawiająca. Nie możemy wyprzeć się godnych pamiątek po innych narodach. Musimy wręcz o nie starannie dbać - to nasz obowiązek jako ludzi wychowanych w dziedzictwie judeochrześcijańskim, Europejczyków. Nie wykreślimy, kategorycznie nie wolno nam wykreślić z annałów pamięci naszego skomplikowanego dziedzictwa. Nigdy nie będziemy czystymi jak łza Polakami owiniętymi bez reszty biało-czerwoną wstęgą - ale to nie oznacza, że nie możemy być gorącymi polskimi patriotami, że nie możemy pielęgnować i dbać z właściwą czułością o dziedzictwo polskie. Historia dostarcza przykładów dokładnie przeciwnych.
Swoją tożsamość musimy budować przede wszystkim my, Ślązacy. Ale nie mamy tego robić obok Polaków czy nawet przeciw Polakom. Mamy tego dokonywać przy Polakach, a nawet z Polakami. Proszę gorąco obie strony sporu: nie stawiajcie nam alternatyw. Nie dzielcie nam dusz! Dusz zarówno śląskich, jak i polskich! Nie próbujcie tworzyć swoich wymarzonych
homo silesianus czy homo polonicus tam, gdzie czas i historia stworzyły i zburzyły już wystarczająco dużo, wypalając nam w sercach pieczęcie jak rozpalonym żelazem. Tak samo obracanie
śląskości przeciw Niemcom czy Czechom jest żenującą manipulacją, któż bowiem zabroni im wplatać
śląskość w duszę? Ich dzieło tutaj jest niezaprzeczalne, a wypełnimy swoje narodowe i lokalne zobowiązania tylko, jeśli je twórczo wykorzystamy.
Śląsk, o którym marzę, jest świadom tego od jakich ludzi przychodzi, jest krainą moralną, gościńcem na europejskim rozdrożu. Na moim Śląsku brzmią dobrze i strofy Mickiewicza, i Eichendorffa, wielkiego, porównywanego z Goethem niemieckiego poety z Raciborza (który zresztą biegle mówił po polsku). Chciałbym tu móc wreszcie stanąć i bez niepokojów spojrzeć na Wschód i Zachód, na Północ i Południe wiedząc że, tutaj wszystkie kierunki świata są mi bliskie.
Tak, Śląsk to wspaniała scheda, która dość już zniosła krwi, łez, podziałów. Dziś musimy spokojnie i śmiało podnieść nasze głowy, nie przeciw komuś - ale z pożytkiem dla nas wszystkich.
Każdemu, kto będzie próbował kategoryzować mnie i innych, odrzucając śląską czy polską część mojej duszy, odpowiem to samo: że jest głupcem.
Kto próbuje przeciąć
węzeł śląski, nieraz poskręcany i poplątany, bez próby prześledzenia jego wiązania. może zburzyć niejedną misterną konstrukcję. Nie róbmy tego. Nie dzielmy dusz, powtarzam. I będę powtarzać z uporem.
*To też jest ciekawy termin. Oznacza NRF, czyli Niemiecką Republikę Federalną, w odróżnieniu od komunistycznej NRD.
**Stanisław Ligoń, Bery i bojki śląskie. Wydania dostępne za przysłowiowe grosze, serdecznie polecam.
***Bobrowniki, Będzińskie w tym wypadku, leżą tuż za rzeką Brynicą, będącą wschodnią granicą Górnego Śląska.
****Pół-Ślązak, osoba z rodzica ze Śląska i rodzica spoza Śląska.