środa, 20 listopada 2013

Artykuł, który możesz polubić

Stałem sobie na przystanku oczekując na wesoły, rozbujany, przegubowy 860, kiedy dosłyszałem tuż obok siebie szloch dziewczęcia lat, ja wiem? Trzynaście-czternaście. Chlipała niewiasta w ramię swojej przyjaciółki, chyba chodziło o jakiegoś gimnazjalnego pogromcę serc kobiecych. Wtedy to z ust pokrzywdzonej przez naszego giermka Casanovy padło pełne żalu stwierdzenie:

"Nawet mi lajka nie dał..."

I ta groteskowa kwestia dała mi tak do myślenia, że przez dwa dni łomotała mi się po głowie. 

Prawdę mówiąc, dopiero teraz do mnie doszło, że żyjemy w pokoleniu, którym rządzi nowa instytucja: wszechwładna, wszechinternetowa, zawierająca w sobie znaczenie słów aplauz i poparcie naraz. Nazywa się ona: Lubię to!, zbiera niemal stuprocentową frekwencję uprawnionych i ma wymiar bardziej globalny niż ONZ, WHO, Światowy Związek Kół Gospodyń Wiejskich i inne organizacje, które niby to kręcą naszym niebiesko-zielono-cholera-wie-jakim globem. Spełniony sen komunistów. 

No bo znajdźcie mi kogoś, kto posiada Facebooka i w życiu niczego nie "polubił", nie udostępnił. Szukacie? I jak, ciężko, no nie? Ktoś tam by się znalazł, ale to już tak nieliczne indywidua jak te, które nie mają konta na wszechobecnym serwisie społecznościowym (o, szczęśliwi, o niezależni!). A są stany w USA, gdzie uznaje się takie osobniki za psychopatów. Serio. 

W ciągu kilku lat wytworzył nam się swego rodzaju stan emocjonalny związany z tą funkcją. Łatwiej dać lajka niż się podpisać, bo za naszym podpisem kryje się jakaś odpowiedzialność, o której zdajemy sobie sprawę. Lajka za to daje się szybko, wielokrotnie, można go wycofać, przywrócić, można zaraz po nim podać coś dalej znajomym. Można nim poprzeć inicjatywę polityczną, a można zaznaczyć swoje faktyczne lub z uprzejmości udawane rozbawienie sucharem, jaki właśnie wrzucił nasz znajomy. Lajk jest prostszy, stokroć łatwiejszy w obsłudze i o wiele bardziej wielofunkcyjny niż scyzoryk armii szwajcarskiej. 

Chociaż są ludzie, którzy zapewne uważaliby inaczej. Głównie z sentymentu do szwajcarskich scyzoryków.

Co zabawniejsze, niezalajkowanie czegoś może dać komuś do zrozumienia naszą dezaprobatę, czy nawet być wyrazem ignorancji, jak w przypadku tej dziewczyny, o której pisałem na początku. Ale póki co, są to sytuacje ekstremalne, chociaż to się niestety zmienia. A nawet zdarzają się sytuacje kuriozalne, kiedy ktoś próbuje nam wmówić, że lajk uratuje czyjeś życie- co jest bzdurą. Ostatni raz kciuk podniesiony w górę ratował życie na arenach gladiatorów starożytnego Rzymu. Choć są też źródła twierdzące, że znaczenie kciuka w górę lub w dół było odwrotne.

Dlaczego o tym piszę? Bo jest dla mnie fenomenem, jak jedna, niepozorna funkcja potrafiła zmienić mentalność ludzi. Jak daleko życie wirtualne przeniknęło się z życiem realnym, jak ciężko jest oderwać się od tej rzeczywistości, która de facto rzeczywistością nie jest. Zarzucono nam pętlę? Poniekąd. A właściwie to sami ją zarzuciliśmy.

A teraz zbuntuj się, Drogi Czytelniku. Wyłącz Facebooka, poczytaj dobrą książkę, spotkaj się ze znajomymi, posłuchaj dobrej płyty. Tak, płyty! Żadnych MP3! I tak wrócisz zaniedługo sprawdzić powiadomienia, ale choć na chwilę się zbuntuj. Przetnij pępowinę między tobą a małą literką f na niebieskim tle. Czy jaki to tam kolor nie jest.

Ale skoro już doczytałeś ten artykuł, to najpierw możesz go zalajkować. A nawet udostępnić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz