niedziela, 23 lipca 2017

List do Prezydenta

Szanowny Panie Prezydencie

Nie mam najmniejszych złudzeń, że ten list nigdy do Pana nie trafi. Nie mam nawet złudzeń, jak niewiele osób go przeczyta. Piszę go jednak z iskierką nadziei, że gdzieś po drodze znajdzie się ktoś mocniejszy ode mnie i posiadający więcej możliwości wywierania wpływu na opinię społeczną, kto zaczerpnie stąd inspirację do podobnych przemyśleń.

To, kim jestem prywatnie, jakiego zawodu się uczę i jakie mam zainteresowania, nie ma tutaj większego znaczenia. Niech moją wizytówką będzie to, że jestem jednym spośród wielu młodych ludzi, którzy zagłosowali na Pana w II turze wyborów prezydenckich, ufając, że jest Pan człowiekiem stosunkowo młodym, energicznym i względnie niezależnym. Pewien redaktor (łatwo zresztą domyśleć się, który) osoby mojego pokroju skwitował stwierdzeniem: gówniarze wybrali nam prezydenta. A więc jestem jednym z tych gówniarzy. 

To, co było argumentem wspierającym poparcie Pana, był mój krytyczny stosunek do poprzednich rządów, które uważałem za słabe, gnuśne i nieliczące się z człowiekiem. Kilka afer zresztą znakomicie zdemaskowało wiele oblicz tego, co działo się podczas ostatnich dwóch sejmowych kadencji. Uwierzyłem, że w Pałacu na Krakowskim Przedmieściu może zacząć urzędować człowiek, który będzie naszą wizytówką na świecie i który będzie zdolny do wzniesienia się ponad poziom paskudnej, partyjnej nawalanki. Mniejsza o to, że w wyborach parlamentarnych poparłem inną partię, niż Pańska rodzima. Mniejsza też o to, że w I turze głosowałem zgodnie z sumieniem na człowieka, który zyskał nikłe poparcie*. Przed II turą zawierzyłem Panu. Stąd też piszę do Pana nie tylko jako obywatel Rzeczpospolitej, ale także Pański wyborca.

Toczącą się wojnę polsko-polską znam prawie od dziecka, bo zaczęła się przecież w roku 2005. Byłem wtedy uczniem szkoły podstawowej i pamiętam atmosferę tuż przed nią, atmosferę wiary w koalicję PO-PiS. Obie partie zdobyły wówczas, licząc wspólnie, 288 mandatów, co było legitymacją, jakiej żadne środowisko koalicyjne w III RP nigdy wcześniej ani później nie zdobyło. Jednym z moich pierwszych przekonań politycznych, jakie sobie wyrobiłem, jest to, że stracono wówczas ogromną szansę na przebudowę kraju, na stworzenie państwa silnego i naprawdę liczącego się na arenie międzynarodowej. Nie sądzę, żebym je zmienił w najbliższym czasie. Bardzo możliwe, że nie zmienię go nigdy. Jest faktem, że straciliśmy już dwanaście lat na pogłębiający się stan mentalnej wojny domowej. 

Stała się ona zarzewiem wielu pomniejszych konfliktów lokalnych, rodzinnych, ale także straszliwych tragedii, łącznie z katastrofą smoleńską. Tak - powiedzmy sobie szczerze. Jakakolwiek nie jest prawda o wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 roku i ktokolwiek nie byłby im bezpośrednio winien - narastające animozje dwóch największych środowisk politycznych walnie przyczyniły się do rozdzielenia lotów, jakości śledztwa i eskalacji napięcia. Stawiam tezę, że gdyby nawet do tych straszliwych wydarzeń doszło w innej sytuacji politycznej, śledztwo byłoby dawno zamknięte, szczątki ofiar pochowane z godnością, a nikt nie miałby wątpliwości, jak strasznym ciosem w samo serce państwa była śmierć dwóch Prezydentów, w tym urzędującego, oraz całego otoczenia.

W zmęczeniu apatią i oderwaniem od rzeczywistości poprzednich rządów Polacy wybrali Pana rodzimą Partię na rządzącą. Nie musiała ona z nikim zawierać koalicji. Zdominowała aparat ustawodawczy i wykonawczy. Wszystko, czego w końcu oczekiwano, to spokój i zadbanie o nasze interesy za granicą. Żywiąc obawy, że nie do końca tak będzie, poparłem inne środowisko - myląc się i summa summarum i tak marnując głos, muszę przyznać.

Tymczasem napięcie sięga powoli zenitu - i wina za to leży po obu stronach sporu. Ludzi w obu obozach, którym zależy na faktycznym rozładowaniu napięcia, jest bardzo mało. Przeważają ci, których jedynym celem jest zdobycie albo utrzymanie władzy. Nikt przecież nie ma wątpliwości, że stan pogłębiających się animozji nie służy Polsce, wręcz przeciwnie. Pański  rodzimy obóz jest w tym trudniejszej sytuacji, że obecnie dominujące środowiska polityczne w Unii Europejskiej po prostu mu nie sprzyjają. To samo w sobie powinno być imperatywem postępowania ostrożnego i rozważnego.

Mimo to większość rządząca postanowiła przebudować ustrój państwa. To samo w sobie nie budzi sprzeciwu. Jest prawem każdej władzy, posiadającej legitymację, reformowanie instytucji i organów publicznych, z zachowaniem pewnych granic, w tym także granicy rzetelności i dobrego smaku. Jednak zgłoszenie trzech ustaw reformujących wymiar sprawiedliwości, w tym nowej ustawy o Sądzie Najwyższym jako projekty poselskie, omijając konsultacje społeczne, i dosłownie przepchnięcie ich przez obie izby parlamentu w ciągu kilkudziesięciu godzin, musi budzić opór.

To prawda, że te ustawy wnoszą i niejeden pozytyw. Problem w tym, że wszystkie pozytywy zostały przysłonięte przez kontrowersyjne regulacje, zwłaszcza dające de facto potężną władzę ministrowi sprawiedliwości, co nie zmieniło się nawet po poprawkach. Zaświadczam, że wiem, co mówię, bo czytałem zarówno te ustawy, jak i poprawki.

Teraz na prezydenckim biurku leżą przed Panem rzeczone trzy ustawy. Na ulicach protestuje całkiem niemało ludzi, za granicą wprowadzane zmiany krytykuje nawet nowa administracja amerykańska i oficjalny watykański dziennik, a stan podgorączkowania doszedł tego stopnia, że wszyscy czekają na pierwszy wystrzał do decydującego starcia. Pański podpis pod tymi ustawami będzie takim wystrzałem. Pańskie odesłanie ustaw do Trybunału Konstytucyjnego będzie jedynie opóźnieniem go. Powiem więcej: będzie to zanurzenie rąk w piłatowej misie z wodą, próba ucieczki od kompetencji, która na Panu spoczywa.

Nie mam wątpliwości, że na Pańskie barki spadła odpowiedzialność, jakiej Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej być może w ciągu ostatnich dwudziestu ośmiu lat nie znał. Od Pańskiego ruchu może zależeć z jednej strony opowiedzenie się za pewną stabilnością ustrojową, ale może też zapobieżenie niedemokratycznej walce o władzę w Polsce.

Panie Prezydencie - chcę Pana prosić o ruch, w którym wzniesie się Pan na poziom, którego dawno w polskiej polityce nie widzieliśmy. Chcę Pana prosić o ruch, dzięki któremu udowodni Pan znaczenie roli powierzonej Panu w Konstytucji. Konstytucji - owszem - mglistej i słabej, którą tak kapitalnie krytykował swego czasu Zbigniew Herbert, i która też wymaga zmiany - ale przemyślanej i przepracowanej z szerokim gremium społecznym. W którym stanie się Pan równocześnie - nie przesadzam - rozjemcą i mężem opatrznościowym. I w którym, całkiem możliwe, ocali Pan Polskę od zamiany w kłębowisko chaosu.

Pan wie, jak sytuacja jest poważna. Pan wie, że fałszywy krok Pana zgubi. Zaklinam Pana wyjątkiem z wiersza wspomnianego już Zbigniewa Herberta Dlaczego klasycy:

kolonia ateńska Amfipolis
wpadła w ręce Brazydasa
ponieważ Tukidydes spóźnił się z odsieczą

zapłacił za to rodzinnemu miastu
dozgonnym wygnaniem

egzulowie wszystkich czasów
wiedzą jaka to cena

Jednocześnie chcę Panu powiedzieć, że Pańska odwaga stanięcia wbrew własnemu środowisku nie pozostanie Panu zapomniana. Jeśli się Pan odważy, będę wśród ludzi broniących Pańskiego posunięcia do upadłego. Wszystko, o co proszę, to zawierzenie instynktowi państwowemu, to zapobieżenie rozpadnięciu się i tak już pękniętego narodu na dwie niepasujące do siebie części.

Panie Prezydencie, mając na względzie wszystko powyższe, proszę Pana o zawetowanie trzech wspomnianych ustaw.




________________________________
*Ach, zapomniałbym. Głosowałem na Jacka Wilka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz